Powiedz czego szukasz?

Bartosz Pawłowski, CFA
Paweł Chylewski, CFA

Financial Times, poniedziałek 23 sierpnia 2032 roku

W miniony piątek indeks S&P 500 osiągnął historyczny szczyt na poziomie 7500 punktów. Lepsze wyniki spółek związanych ze sztuczną inteligencją oraz pierwsze w historii przejęcie firmy o wartości przekraczającej 5 bilionów dolarów rozpaliły wyobraźnię inwestorów. Mówimy tu oczywiście o długo wyczekiwanej transakcji między Hydrogen Macroindustries oraz GoHydro GmbH. Nota bene, transakcja ta miała dość istotny wpływ na rynek walutowy, zawracając kurs EUR/USD z istotnego poziomu wsparcia na poziomie 1,15. Mimo wzrostów, pozycjonowanie inwestorów pozostaje dość defensywne…

Co myślą inwestorzy?

Czy tak mógłby wyglądać początek notatki rynkowej za 10 lat? 7500 punktów dla indeksu S&P500 wydaje się być szokującym poziomem, ale do jego osiągnięcia wystarczyłoby, żeby rósł on w tempie 6% rocznie, co i tak nie byłoby historycznie jakimś karkołomnym wyczynem.

Dlaczego o tym piszemy? Trochę natchnęło nas ostatnie badanie nastrojów zarządzających przeprowadzane przez Bank of America (Global Fund Manager Survey). Bardzo często się do niego odwołujemy, ale dla przypomnienia – jest to ankieta przeprowadzana wśród inwestorów profesjonalnych, którzy w sumie zarządzają aktywami rzędu niemal biliona dolarów. Pomaga ona stwierdzić co jest aktualnie najbardziej popularnym pomysłem inwestycyjnym, a czego boją się zarządzający. Sami uczestniczymy w tej ankiecie i co miesiąc zastanawiamy się nad odpowiedziami na wiele dość szczegółowych pytań.

Dwa wykresy, które nam rzuciły się w oczy to oczekiwania odnośnie poziomu inflacji oraz wzrostu gospodarczego. Pokazujemy je kolejno poniżej.

W pierwszym przypadku interesuje nas ciemnoniebieska linia, która mówi, jak wielu profesjonalistów spodziewa się dalszego wzrostu inflacji. Odpowiedź? Prawie żaden. Na drugim wykresie z kolei patrzymy na jasnoniebieską, która mówi, jaki odsetek spodziewa się lepszego wzrostu gospodarczego. Odpowiedź? Mało kto!
Te dwie odpowiedzi są ze sobą spójne – wszak to właśnie oczekiwania na spowolnienie gospodarcze i/lub recesję stoją za nieco większym spokojem jeśli chodzi o poziom inflacji. Ale zwróćmy uwagę na jeszcze jedno – z takim poziomem obu tych odpowiedzi mieliśmy ostatnio do czynienia w… 2009 roku. A co nastąpiło potem? Dekada niemal nieprzerwanych wzrostów cen akcji, szczególnie w USA.

Zawsze są powody do sceptycyzmu!

Naturalnie na rynku panuje wielki sceptycyzm – oprócz obaw o wspomniane tempo wzrostu gospodarczego, boimy się o sytuację na rynku energii, geopolitykę, strefę euro itd. Ale w 2009 też się o wiele rzeczy baliśmy, w tym m.in. o totalną zagładę systemu finansowego, jaki znamy. Były też wątki geopolityczne – przykładowo udokumentowane są sugestie Rosji w stosunku do Chin, żeby te w niekontrolowany sposób zaczęły sprzedawać obligacje amerykańskie doprowadzając do jeszcze większego kryzysu. A to, że strefa euro ma się lada chwila rozlecieć słyszymy przynajmniej raz na dwa lata, więc nie ma co tego powtarzać.

Żeby było jasne – piszący te słowa sami mają dystans do tego typu prognoz. Ale jednocześnie 6% rocznie dla indeksu akcyjnego to naprawdę nie jest coś nieprawdopodobnego. Oczywiście mówiąc o wyniku średniorocznym zakładamy, że czasem będzie to +30 a czasem -20, co umyka wszelkiego rodzaju średnim.

Bardzo nośne medialnie jest przewidywanie co będzie kolejnym dużym trendem w następujących dekadach. W tego typu analizach najczęściej chodzi o dużą – modne słowo – „sekularną” zmianę. My chcemy raczej postawić tezę o powrocie do normalności. Świat pomimo ogromnych zawirowań w ostatnich latach wciąż pędzi do przodu. Rozwój wciąż przyśpiesza a efektywne rynki finansowe będą to dyskontowały. Co ważne – ostatnie wzrosty rentowności obligacji sprawiły, że i ta klasa aktywów wraca do bycia pełnoprawną częścią portfeli, po latach banicji spowodowanej ujemnymi stopami procentowymi.

„Krach czai się za rogiem, kup mój newsletter, żeby się przygotować”

W początkowym, zmyślonym fragmencie użyliśmy przykładu firm związanych ze sztuczną inteligencją oraz energetyką opartą o wodorze. Nie da się ukryć, że jest to przykład dość naiwnie bazujący na aktualnych trendach. Przed Wielkim Kryzysem Finansowym z 2008 roku największymi spółkami były banki. Nikomu się wtedy nie śniło, że za kilkanaście lat kierunek rynkom wyznaczały będą Apple, Google i Microsoft. Prawda jest taka, że nie wiemy, jak będzie za 10 lat, ale możemy na pewno stwierdzić, że światowy rynek będzie ewoluował, a zwycięzcy będą – jak zawsze – nagradzani. A historia pokazuje, że ci, którzy nie zdecydowali się zainwestować bezpośrednio po kryzysie z 2008 roku, mieli duże problemy z podjęciem tej decyzji później. Część z nich wręcz do dzisiaj wieści, że krach jest tuż za rogiem (Roubini, Taleb, Burry…). Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że oni mogą mieć rację, bo krachy się zdarzały. Ale mimo tych wszystkich krachów, światowy rynek akcji jakoś zawsze zdołał w długim okresie „dowieźć”. Choć oczywiście częściej zwracamy uwagę na krzykliwe nagłówki, że ten, kto „przewidział” kryzys z 2008 roku teraz spodziewa się kryzysu…

Zadaliśmy sobie pytanie: jak długo trwa hossa. Badając amerykański rynek akcji od 1926 roku wniosek jest następujący: średnio rynek byka trwa 9,1 lat (bywały nawet 15 letnie). Średni zysk takiego cyklu to 480%. Oczywiście nie wiemy, czy to już koniec przecen. Ba, sami w alokacji jesteśmy dość ostrożni. Ale chcieliśmy zwrócić Państwa uwagę na inny problem. Ile z tego całego ruchu „łapie” przeciętny inwestor. Nasze doświadczenie podpowiada nam, że jedynie niewielką część. Najpierw hossa musi nas „przekonać do siebie” i dołączamy do ruchu wzrostowego w późnej jego fazie. Zaraz potem pojawia się już argument, że „jest za drogo” i wszystko kończy się dużo gorszym wynikiem. Naszym zdaniem warto ryzykować i próbować wykorzystać jak największą część hossy, która przecież prędzej czy później się pojawi.

W naszych inwestycjach bądźmy oczywiście taktyczni. Czasem przeważajmy, a czasem niedoważajmy niektóre klasy aktywów. Ale nie możemy dopuścić, żeby to przysłoniło nam długofalowe trendy, które od dekad są niezmienne. To trochę jakbyśmy przyszli do restauracji Noma w Kopenhadze i spędzili tam trzy godziny zastanawiając się, czym są konkretne dania, po czym wyszli, zamiast zamówić to, co rekomenduje danego dnia szef kuchni. Najlepszy na świecie szef kuchni…

Polecane artykuły