Flash crash to taki moment na rynku, kiedy ni z tego ni z owego ceny zachowują się bardzo gwałtownie, często bez jakichś istotnych wydarzeń w tle. Jednym ze słynniejszych było to co stało się w maju 2010 roku na giełdzie w USA, gdzie indeks Dow Jones spadł o 9% zanim odrobił dużą część strat. Winą za tego typu wydarzenia zwykle obarcza się fundusze algorytmiczne i tzw. handel wysokiej częstotliwości (high-frequency trading). Takie ruchy się zdarzały i będą się zdarzać, co nie zmienia faktu, że za każdym razem przyjmowane są ze zdziwieniem i niedowierzaniem.
Wczoraj mieliśmy do czynienia z pierwszym flash crashem w tym roku – tym razem na rynku amerykańskich obligacji. Rentowności 5-letnich obligacji zaczęły dzień w okolicy 0,6% i zaczęły powoli rosnąć. Około 16tej naszego czasu osiągnęły 0,7% i później rozpętało się prawdziwe szaleństwo. Jak pokazuje wykres poniżej, w pewnym momencie osiągnęliśmy nawet poziom 0,86%.
Dla wielu osób może wydawać się to niewiele – ot, 0,25 punktu procentowego. Jednak oznacza to stratę rzędu 1% w cenie tych obligacji. Im dalej na krzywej tym ruchy były gwałtowniejsze, a w ekstremalnym momencie 30-letnie obligacje traciły niemal 3,5%. Później sytuacja się nieco ustabilizowała. Inne rynki obligacji również zachowywały się słabo (np. polskie 10-latki straciły 1,3%, co oznacza już niemal 2% spadek w całym tygodniu).
W poprzednich tygodniach rynek akcji dość spokojnie reagował na rosnące rentowności obligacji odczytując to jako swego rodzaju wotum zaufania w stosunku do poprawiających się perspektyw dla wzrostu gospodarczego. Jednak tak olbrzymi ruch w ciągu jednego dnia to było za dużo i indeks S&P500 spadł o niemal 2,5%. Ciążyły mu zwłaszcza spółki technologiczne, które jak wiemy w poprzednich latach były dużym beneficjentem utrzymujących się na niskim poziomie stóp procentowych. Nasdaq spadł o 3,6%, notując najgorszy wynik od października. Giełdy azjatyckie zachowały się w nocy podobnie, a Europa pewnie dzisiaj pójdzie tym samym śladem. Co ciekawe, nawet tak duże ruchy nie zdołały sprowadzić większości światowych indeksów „pod kreskę” za 2021 rok. Jedynie Nasdaq po wczorajszym spadku traci w tym roku około 0,5%:
Co dalej?
Tak gwałtowne ruchy jak te wczorajszy na rynku długu zwykle wiążą się ze swego rodzaju „wyczyszczeniem przedpola”. Wielu inwestorów musiało wczoraj zamykać swoje pozycje na bardzo złych poziomach, co oczywiście nigdy nie jest przyjemne, ale przynajmniej odchudza portfele z ekstremalnych pozycji. Porównać to można do szybkiego zerwania plastra. Z tego punktu widzenia wydaje się, że sytuacja powinna się uspokoić, chociaż istotne będzie czy przedstawiciele Rezerwy Federalnej jakoś zareagują. Wszak rynek obligacji i jego oprocentowanie to jeden z głównych kanałów oddziaływania Fed na gospodarkę, a w ostatnich dwóch tygodniach w związku z ruchem na rynku długu oprocentowanie kredytów hipotecznych w USA wzrosło z 2,80 na 3,15%. Jesteśmy zdania, że Jerome Powell nie jest tym faktem zachwycony i będzie z koleżankami i kolegami z Komitetu Otwartego Rynku próbował coś zaradzić.
Od dłuższego czasu piszemy, że zarabianie na rynku długu będzie bardzo trudne w związku z niskimi rentownościami. Ich wzrost naturalnie jeszcze bardziej utrudnia sprawę. Z kolei rynek akcji wciąż notuje napływy. W ostatnich 3 miesiącach przekroczyliśmy 400mld USD, co pokazuje dzisiejszy wykres od Bank of America Merrill Lynch:
Podejście typu TINA (There Is No Alternative), o którym pisaliśmy w OKI zagościło zatem na dobre na rynku i z tego punktu widzenia można założyć, że tak słabe okresy jak mijający tydzień będą wykorzystane jako okazja do zakupów. Pod warunkiem oczywiście, że sytuacja na rynku długu się znormalizuje…